W debatach na temat stanu polskiego pływania powtarzana jest nudna mantra – mantra o ciężkiej pracy. Właściwie co drugi artykuł w prasie i co trzecia wypowiedź publiczna, podkreślają znaczenie ciężkiej pracy, jako czynnika tłumaczącego złote lata polskiego pływania. Te same wypowiedzi jednocześnie sugerują, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, że obecni zawodnicy nie posiadają tej samej etyki pracy, co ich starsi koledzy. Prezentowana kalkulacja jest prosta: ciężka praca przynosi sukces na arenie międzynarodowej, a brak takiego sukcesu spowodowany jest deficytem ciężkiej pracy – quod erat demonstrandum. Niestety, tego rodzaju rozumowanie jest i jałowe analitycznie i jest afrontem dla tysięcy ciężko pracujących pływaków, którym nie było (i nie będzie) dane pojechać na igrzyska olimpijskie.
***
Zanim jednak przejdziemy do analitycznego sedna sprawy, warto poruszyć dwie kwestie, które są częścią omawianego problemu, ale nie jego esencją. Po pierwsze, żądło powyższej krytyki przeważnie wymierzone jest w obecnych kadrowiczów. Ich rzekomy brak etyki pracy często “tłumaczy” się zbyt wielką troską o własną markę i wizerunek w przestrzeni mediów społecznościowych. Coż, tego rodzaju argumentacja przypomina mi jedną z bajek Ezopa. Lis chciał zjeść winogrona, ale nie umiał do nich doskoczyć. Zamiast przyznać się do porażki, lis orzeka, że winogron i tak nie chciał bo… były zbyt gorzkie. Pływanie nigdy nie było sportem lukratywnym. Ale Facebook, liga ISL i szybszy obieg informacji sprawiają, że obecni kadrowicze dysponują większą platformą – i pewnie większymi zarobkami – niż ich starsi koledzy. Tak to już jest, że wszyscy jesteśmy niewolnikami czasów w których przystało nam żyć. Dlatego potrzeba nam mentorów, którzy chętnie podzielą się swoim cennym doświadczeniem, a nie drwali odcinających gałąź na której wszyscy siedzimy.
***
Po drugie, na pewno mamy tutaj do czynienia z mechanizmem psychologicznym wpływającym na naszą samoocenę. Osiągając sukces, wolimy być chwaleni za to co zrobiliśmy, a nie za to co się nam przydarzyło. Byli kadrowicze wykonali kawał dobrej roboty – to oczywiste. Pokaż mi olimpijczyka w pływaniu, który uniknął ciężkiej pracy, a ja pokażę ci jednorożca pijącego whiskey na moim niewidzialnym jachcie. Droga na szczyt musi prowadzić przez miasteczko o nazwie – Ciężka Praca. Ale sama ciężka praca nie wystarcza; jest ona warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym sukcesu największego kalibru. Aby taki sukces osiągnąć, potrzeba także trochę fortuny, chociaż w hermetycznym pływaniu i tak jej rola jest bardzo ograniczona. Jaką postać przybiera taki fart? Przede wszystkim trzeba być obdarzonym odpowiednim materiałem genetycznym. Geny to potęga, a talent to skarb – i są one rozdzielane niezależnie od naszych petycji i pragnień. Ważne także aby na swojej drodze napotkać trenerów, którzy wiedzieć będą jak należy szlifować diament, ponieważ cmentarz niedoszłych olimpijczyków jest w Polsce zbyt duży. A więc osoby ciągle podkreślające znaczenie ciężkiej pracy, przebarwiają jedną strefę oceny sukcesu względem innych. Takie przerysowanie prowadzi do poważnych błędów analitycznych, a dla wielu jest wręcz ofensywne.
***
Protagoniści ciężkiej pracy, promują model skarbonki. Każdy trening to inwestycja, która przynosi zysk właśnie w dniu najważniejszych zawodów. Ten model zakłada dwie rzeczy: 1) im więcej odłożysz, tym więcej wyciągniesz, i 2) kiedyś odkładano więcej niż teraz. Oczywiście kalkulacja ta ignoruje osoby, które odkładały najwięcej, a ich skarbonki i tak były w połowie puste. Mówię tutaj o średnio utalentowanych pracusiach, których w polskim pływaniu pełno. Dane mi było pływać w czasach kiedy wykluczający (ekskluzywny) model pływania w Polsce sięgał zenitu. Treningi dopasowane były wyłącznie pod najlepszych pływaków. Reszta musiała się dostosować, choć było to fizjologicznie niemożliwe. Zero kalibracji treningu, minimum zainteresowania na zawodach, jeszcze mniej troski ogólnej. Nie dajesz rady? Trudno – odpadasz. Mam nadzieję, drogi czytelniku, że zaczynasz rozumieć dlaczego mantra o ciężkiej pracy, działa na wielu z nas jak płachta na byka.
***
Stare przysłowie poucza: “gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”. Zbieżność co do opinii, że ciężka praca tłumaczy wszystko, powinna więc zaalarmować wielu pływackich ekspertów. Tak się jednak nie stało. Ten fakt podkreśla ubóstwo myśli analitycznej, która w polskim pływaniu dominuje. Nie robimy analiz po sukcesach; nie robimy analiz po porażkach. Od lat szukamy wyjścia z ciemnej piwnicy, przekonani, że klucz ciężkiej pracy otworzy drzwi lepszego jutra. Cała ta sytuacja przypomina mi scenę z kabaretu Jerzego Kryszaka. Kryszak, śpiesząc się na występ, zapytał o drogę pijaczka siedzącego na dworcu autobusowym: “Panie, jak dostać się do filharmonii?” – na co usłyszał odpowiedź: “Trzeba ćwiczyć, Panie, ćwiczyć”. Tak jak z ciężką pracą, ten komentarz trafia w sedno, jednocześnie genialnie mijając się z celem.