Czasami wydaje mi się, że pęd do otwierania nowych restauracji jest wręcz zakorzeniony w naszej ludzkiej naturze. Znam wielu ludzi, którzy odnieśli sukces w sporcie, polityce, czy innych dziedzinach, po czym zabierają się właśnie za otwieranie różnego rodzaju punktów gastronomicznych. Podobny trend można zauważyć w branży telewizyjnej, gdzie programy takie jak MasterChef czy Kuchenne Rewolucje cieszą się olbrzymią popularnością. Ewidentnie proces zapełniania żołądka jest atrakcyjny dla wielu.
Jednak z punktu widzenia inwestycji, problem restauracji, basenów, siłowni i innych podobnych obiektów polega na tym, że mają (relatywnie) mały potencjał zysku a zarazem duży horyzont strat. Nawet najlepsze restauracje ograniczone są ilością stolików znajdujących się w środku lokalu. Do tego dochodzą ograniczenia czasowe, ponieważ doba ma tylko 24 godziny, no i oczywiście koszty stałe – od zakupu produktów po utrzymanie kucharzy i kelnerów. Co więcej, branża gastronomiczna jest bardzo krucha. Znaczy to tyle, że jest bardzo podatna na wstrząsy, i przeważnie wstrząsy te okazują się bardzo negatywne. Wpływ obecnego kryzysu COVID-19 dobitnie pokazuje co mam na myśli.
Z drugiej strony, istnieją domeny, które cechują się małym ryzykiem i wręcz nieograniczonym potencjałem. Wielu z nas czytało Alchemika, lub inne książki Paulo Coelho. Coelho po raz pierwszy wydał Alchemika w rodzimej Brazylii w nakładzie 900 sztuk, po czym jego lokalne wydawnictwo nie chciało zamówić kolejnego nakładu. Dziś, szacuje się, że Coelho sprzedał 350 milionów (!) książek. Nie znaczy to oczywiście, że każdy pisarz odniesie tak olbrzymi sukces, ale publikacja książki jest inwestycją na pewno bardziej atrakcyjną i perspektywiczną niż zakup nowej restauracji. W dobie tak zwanego self-publishing, koszty produkcji książki są dość małe, szczególnie jeżeli porównamy je właśnie do branży gastronomicznej. Ponadto, Coelho i inni autorzy zyskują na wstrząsach. Ostatnio czytałem opinię, że Coelho „już się skończył,” że jego styl stał się „banalny” i ogólnie, że nie ma już „nic więcej do powiedzenia.” Przyznam, że takie recenzje tylko bardziej zachęciły mnie do kupienia książki autora z którym rozstałem się w szkole średniej.